Witam,
Kiedy nadchodzi wieczór zaszywam się w swojej łazience na pielęgnacyjnym, domowym rytualne piękności, a tym samym mam swoją, dłuższą chwilę dla siebie i dla swojej codziennej pielęgnacji. Zapalam kominek z ulubionym woskiem lub olejkiem eterycznym, nalewam cieplej wody do wanny i zanurzam się w chwili błogości nie myśląc o niczym innym, tylko o sobie, o swoim relaxie i regeneracji sił na kolejny dzień. Takie momenty kocham najbardziej. Takie małe przyjemności zamieniam w coś wyjątkowego i potrafię cieszyć się z prostych rzeczy.
Na trwające obecne jesienne momenty, przy mojej pielęgnacji wybrałam wegański peeling do ciała Toxic Glamour z marki Kanu Nature. Jest to już mój drugi peeling jaki miałam okazję poznać z tej marki, ale pierwszy z czarnej serii. Co wyróżnia te peelingi? Boskie zapachy! Cieszę się, że to właśnie taka perełka znalazła się w boxie od Pure Beauty z edycji byHUSHAAABYE #5.
Szczerze napiszę też, że nie przepadam za peelingami, które zostawiają tłustą powłoczkę na powierzchni skóry i tutaj zanim zaczęłam używać ten peeling, domyślałam się, że ten efekt może mnie spotkać, ale że kocham wszystkie peelingi do ciała i jestem ich ogromną wielbicielką i lubię je poznawać, dałam mu szansę. A co mnie w owym peelingu Toxic Glamour najbardziej urzekło i czy można zakochać się w takim peelingu, który pozostawia natłuszczający efekt, a zarazem nie przepadać za taką ostateczną wersją? To zaskakująca niespodzianka! Zapraszam kochani na dzisiejszy wpis.
Produkt zawiera następujące składniki aktywne:
- oliwa z oliwek - tworzy na powierzchni skóry delikatną warstewkę ochronną, która skutecznie przeciwdziała utracie nawilżenia. Obecny w składzie oliwy kwas linolowy wzmacnia warstwę rogową skóry, reguluje wydzielanie sebum, redukuje stany zapalne oraz normalizuje proces rogowacenia naskórka.
- masło kakaowe - stanowi bardzo dobre źródło antyoksydantów, hamuje procesy starzenia się skóry, stymuluje produkcję kolagenu. Masło kakaowe dostarcza i uzupełnia niedobory składników odżywczych w skórze (m.in. potasu, magnezu, żelaza czy wapnia). Jest ono również źródłem kwasu oleinowego, który wykazuje działanie nawilżające i regenerujące.
- masło shea - zawiera witaminę E opóźniającą procesy starzenia komórek, chroniącą organizm przed działaniem wolnych rodników i przyspieszającą produkcję kolagenu w skórze, a także fitosterole, które w kosmetyce odpowiedzialne są przede wszystkim za ujędrnianie i uelastycznianie cery.
Skład INCI:
Ingredients: Sucrose, Helianthus Annuus Seed Oil, Olea Europaea Fruit Oil, Theobroma Cacao Seed Butter, Butyrospermum Parkii Butter, Parfum, Benzyl Salicylate.
Peeling Toxic Glamour Kanu Nature mieści się w plastikowym i wygodnym opakowaniu/słoiczku, a jego metalowe wieczko jest ładnie wygrawerowane m.in. nazwą marki. Jego pojemność to 250ml, więc to w porządku pojemność na kilka dobrych zabiegów na moje całe ciało. Podoba mi się, też to, że owy słoiczek w środku posiadał ochronne sreberko, przez co wiem, że nikt inny nie miał wcześniej dostępu do produktu. Zaraz po jego uchyleniu wydobywał się czarujący, elegancki zapach. Przypomina mi on słodkie, zmysłowe perfumy z avonu w takim fioletowym flakoniku (nazwy teraz nie pamiętam, ale wiem jakie to perfumy - tak już mam, że wzrokowo dany produkt znam, a nazwa z głowy ucieka).
Producent zaleca, aby przed każdym użyciem, peeling dokładnie wymieszać w opakowaniu, aby połączyć fazę olejową i cukrową. Ja mam taką specjalną drewnianą, małą łyżeczkę z innego peelingu, którą sobie już dawno zostawiłam, więc sobie nią teraz mieszam różne kosmetyczne konsystencje jak tylko tego potrzebuje. Po wymieszaniu zawartość i taką średnią porcję nakładam już partiami na ciało i kolistymi ruchami wykonuję masaż całego ciała. Zaczynam od stóp, łydki, uda , następnie ręce, dekolt itd. Peeling sunie po skórze jak mięciutkie drapiące masełko. Drobinki nie są duże, raczej oceniam je na takie średnie. Czuję jak w dotyku usuwają one martwy naskórek. Pod wpływem ciepłych dłoni, drobinki się rozpuszczają - bardzo przyjemne uczucie i ten ulatniający się wokół elegancki zapach. Cudo! Za każdym razem moje zmysły są pobudzone, a zarazem można się też fajnie i wybornie przy tym zrelaksować. Zapach także pozostaje na skórze przez jakiś czas, a jak zaraz ubiorę po peelingu koszulkę do spania, to nawet i na niej czuję jego woń. Co do konsystencji, to jego oleista konsystencja, która wydawała mi się być tłusta i na początku nieco mnie zniechęcała, wcale nie pozostawiała tłustej warstwy po spłukaniu, tylko delikatny ochronny film, który w takich peelingach akceptuje, dlatego też, peeling ma tą zaletę, że po jego wykonaniu nie trzeba już balsamować ciała.
Jakie więc efekty przynosi owy scrub? Na pewno oczyszcza skórę i złuszcza martwy naskórek. Pięknie odżywia skórę i ją nawilża. Przy systematycznym jego wykonaniu skóra jest zadbana, zdrowa, zregenerowana. Uwielbiam to uczucie, kiedy jest też miękka w dotyku i ślicznie wygładzona. Dla zainteresowanych scrub kosztuje 65,99zł, ale uważam, że jest wart swojej ceny. Może i jest nieco droższy od innych "zwykłych drogeryjnych" - ale ze względu na swój skład, który pochodzi z certyfikowanych źródeł, elegancki zapach, przynoszące oszałamiające efekty i za wegańską formułę jest warty poznania. Ja cieszę się, że miałam tą przyjemność go poznać i ocenić. Zawsze po jego wykonaniu czuję się jakby hmm luksusowo...
Wpis przy współpracy reklamowej z marką Pure Beauty.
A Wy kochani lubicie peelingi do ciała i wykonujecie je systematycznie? Ja nie wyobrażam sobie bez nich życia! To dla mnie must have przy podstawowej dbałości o skórę i przygotowanie jej do następnych kroków pielęgnacyjnych. Serdecznie polecam.
pozdrawiam,
Donna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za każdy napisany komentarz :)
Osobiście usuwam wszelaki spam!