9 sie 2017

Obóz jeździecki - moje przeżycia i mała fotorelacja.

Witam,



Dziś taki luźniejszy wpis o tym gdzie byłam jak mnie nie było i o tym jak spędziłam ostatnie dwa tygodnie na obozie jeździeckim jako wychowawca kolonijny. Chcę podzielić się tym, co przeżyłam i co zobaczyłam w miejscu niby dobrze mi znanym, a odkrytym na nowo, czyli moje małopolskie tereny. Takie wyjazdy mają swoje plusy i minusy. Jak to więc wyglądało z mojej perspektywy? Zapraszam na taką moją fotorelację, czyli jak obóz jeździecki, to wiadomo konie... konie...i jeszcze raz konie towarzyszyły Nam wszędzie. 


Przyjmując ofertę wiedziałam, że moim zadaniem będzie pilnowanie dzieciaków, pilnowanie czy jedzą, myją się, ubierają stosowanie do pogody i takie tam obowiązki na ośrodku w ich czasie wolnym, gdyż kilka godzin dziennie dzieciaki i tak miały naukę jazdy na koniach. Czy rzeczywistość była taka jaką sobie wyobrażałam i na jaką byłam nastawiona? Otóż nie... bo rzeczywistość była nieco inna, mianowicie było to zetknięcie się z różnymi warunkami na różnych płaszczyznach 'polskiej wsi' Błoto po deszczu to normalka, zapach końskich kup, widok gnoju, przemoczone buty, 'warunki survivalowe' (jak to nazwał ktoś z obozowiczów) to coś normalnego na porządku dziennym. Taka była tam codzienność. Jak więc oceniam to z perspektywy urodowej blogerki? dla której liczy się otaczające piękno, wszystko zadbane, uporządkowane, pachnące? powiem tak: byłam, zobaczyłam, przeżyłam i nie żałuję żadnego dnia spędzonego tam z dzieciakami. Obóz okazał się być świetną przygodą: bawiłam się z dzieciakami w podchody nocą, stałam przemoczona w chaszczach ciemną nocą gdzieś tam pod mostem 'na odludziu' by tylko sprawić radość dzieciakom. Jechałam w upale na rajdzie konno-rowerowym, spałam w letniskowym domku w mało co przyjemnych warunkach (jak dla mnie) Doświadczyłam to co dzieciaki, ale pod kontem ich pilnowania, by nic nikomu się nie stało, gdy były pod moją opieką. Do pomocy była też koleżanka, więc nie byłam sama oraz pozostała fachowa wykwalifikowana kadra instruktorska, więc opiekę dzieci miały naprawdę bardzo dobrą. Tu chodziło tylko o zapewnienie dzieciakom wspaniałych wrażeń na wakacyjnym obozie jeździeckim + oczywiście nauka i jazda na koniach oraz organizacja wolnego czasu.
Tak jak pisałam - pogoda była tak zróżnicowana, że albo oberwanie chmury albo upał i brak sił na cokolwiek. Oczywiście selfie musiało być, kiedy dzieci miały jazdę. Niewyspana, bez specjalnego make'upu z workami pod oczami, ale dawałam radę. 


Dzieciaki miały fajny wakacyjny i bogaty w atrakcje wypoczynek, gdyż składał on się z jazdy konnej, wycieczek, ognisk, rajdu, gier, zabaw, kąpieli w strumyku, pobytu w parku linowym (de facto w tym w którym ja sama wiosną spacerowałam tu)

Po krótce kilka atrakcji:
Wycieczka do Skansenu archeologicznego Karpacka Troja:

Rajd konno-rowerowy:


Widziałam też co poniektórych, że ich przyjazd na obóz to ich wielka pasja do koni (w przeciwieństwie do mnie - ja tylko tam byłam do pilnowania - mnie konie nigdy nie interesowały, już nawet za ich sam zapach po prostu odrzucają, a przebywanie z nimi to nie mój klimat ani nie moja bajka) uważam, że to trzeba czuć... tak jak ja mam 'pasję' do czarnych kotów, tak ktoś ma 'pasję' do koni, więc tutaj każdy powinien być tolerancyjny, a nie wyśmiewać się, że ktoś nie wsiądzie na konia.


Ogólne wrażenia:
Wiek dziewczynek był tak mniej więcej od 8 - 15 lat więc zróżnicowany (+ jeden chłopiec)  Niektóre były grzeczne i spokojne, słuchały się, niektóre chciały być w centrum uwagi - pyskowały, a część nastolatek się buntowała. Cierpliwość tu była wskazana, choć nie ukrywam, ale w środku czasami miałam już nerwy - ale nigdy tego po sobie nie pokazywałam. Cieszyłam się jak kilka dziewczynek tych mniejszych podchodziło do mnie i mówiło, że mnie lubi, że zawsze ładnie pachnę i mamiękką bluzę (bo najmłodsza uczestniczka lubiła się do mnie czasami przytulić) Tak jak pisałam program obozu był bogaty i zróżnicowany. Fajnie wspominam rajd na ok. 15 km. Niestety odbył on się w największy upał +34 stopni i tylko modliłam się, żeby coś komuś się nie stało - a o udar/omdlenia, teraz na upałach nie tak trudno. Do tego jazda przez las, gdzie pełno kleszczy, jaszczurek i innych gadów/owadów żyjących w takich terenach. Tego nie lubię i również nie rozumiem osób, które wyśmiewają się jak ktoś powie, że boi się jaszczurki czy żmii. Ciekawe czy ugryzienie przez żmiję byłoby wtedy do śmiechu temu, kto się wtedy ze mnie wyśmiał? he ;) Więc tu również sama w sobie natura ma swoje plusy i minusy. Plusem są ładne widoki, minusem spotkanie z gadami... na szczęście ja takowego spotkania nie miałam. 


Ogólnie przeżycie tych dwóch tygodni w innym świecie dla mnie, było specyficznym czasem, które dało mi kilka wspomnień i dało lekcję, z której mogłam coś nowego doświadczyć. Pogoda była nieważna, czy to oberwanie chmury, błoto czy upał i pot lejący się z czoła. Liczyła się frajda dzieciaków, bo to przecież ich wakacje i ich wolny czas od szkoły. Czas w którym mogły się wyszaleć i sprawdzić się w różnych warunkach z dala od domu. Ja natomiast teraz  doceniam ciszę (dzieciaki nieraz potrafiły głośno krzyczeć, kłócić się, oblewać wodą, hałasować o 5 nad ranem) doceniam spokój, doceniam smak herbaty - gdyż herbata na ośrodku jak dla mnie była zwykłą zabarwioną wodą z kilogramami cukru. Doceniam to, że mogę umyć się w czystej wodzie (ponieważ woda taz prysznica leciała brudna o lekko brązowym zabarwieniu) Doceniam zdrowy posiłek, zrobiony własnoręcznie, gdzie umiem sobie doprawić tak jak lubię i co lubię - gdyż jedzenie nie było tam w "moim stylu" - Ja rozumiem, że to nie pobyt w hotelu i to nie wykwintna restauracja, ale jedzenie tam mi zwyczajnie nie smakowało... za słono, za słodko, za chemicznie (to akurat zaraz wyczuję, że zupa nafaszerowana była chemią, by tylko doprawić i nadać jej smaku) a jedzenie nie zjedzone w jednym dniu, wykorzystane było w następnym, by nic się nie zmarnowało. Ja to wszystko rozumiem, bo jedzenia nie należy wyrzucać, ale na dłuższą metę ja znam swój organizm i jak sama sobie czegoś nie przyrządzę po swojemu to zwyczajnie w świecie czuję się źle, jedząc ciągle coś słonego, jedząc coś co w składach ma E i takie tam, a to naprawdę zaraz wyczułam. Nie mówiąc już o zapachach chipsów, które dzieci nagminnie kupowały w sklepach - mnie już sam zapach ich odrzuca... owszem lubię chipsy ale jem je może raz w roku? (tak samo jak słodkie gazowane napoje, czekolady w tubkach - fujj takie przekąski są po prostu nie dla mnie, a dzieciaki mogły to jeść non stop)

Oceniając ogólnie warunki jak na te dwa tygodnie to dało się wszystko przeżyć i tak jak pisałam wcześniej nie żałuję ani jednego spędzonego tam dnia z dzieciakami.


Kiedy wróciłam do domu czekała na mnie stęskniona kotka Dorin, stos przesyłek i pachnąca kąpiel :) a wieczorem wyczekiwana od dawna pewna rozmowa na skype. 


Kolejny wyjazd - ale nie na kolonię jest już w fazie planów, więc już nie mogę się jego doczekać :)
A gdzie Wy ostatnio wybyłyście?


pozdrawiam,

Donna

2 komentarze:

Dziękuje za każdy napisany komentarz :)
Osobiście usuwam wszelaki spam!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...